Rok 2022 w czeskim kinie fabularnym – podsumowanie

Pod wieloma względami był to rok pełen paradoksów. Z jednej strony kiniarze wciąż walczyli o powrót widzów do kin po spadku frekwencji wywołanym pandemią, z drugiej – premierę miał najdroższy film w historii rodzimej produkcji filmowej, „Jan Žižka” w reżyserii Petra Jákla z budżetem 20 mln dolarów. Na ekrany trafiła też rekordowa liczba czeskich pełnometrażowych fabuł, a kilka z nich wywołało ferment w środowisku filmowym i spory wśród krytyków. Postanowiłem omówić 10 tytułów, które miały premierę kinową w tym roku kalendarzowym, nie skupiając się wyłącznie na tych najlepszych, ale uwzględniając możliwie jak najszersze spectrum filmowej twórczości, w tym dzieła autorów znanych polskim widzom.

Na początku marca w praskim Rudolfinum po raz 29 rozdano Czeskie Lwy, nagrody Czeskiej Akademii Filmowej i Telewizyjnej za rok ubiegły, które najlepiej oddają stan czeskiej kinematografii. Obyło się bez zaskoczeń, najlepszym filmem fabularnym został czeski kandydat do Oscara – „Zátopek” (2021) – w reżyserii Davida Ondříčka, a wśród dokumentów triumfował „Oddział Intensywnej Opieki nad Życiem” (Jednotka intenzivního života, 2021, reż. Adéla Komrzý). Potwierdzony został w ten sposób status quo, wśród fabuł doceniane są przede wszystkim crowd-pleasery, które spodobają się szerokiej widowni, opowiadające o popularnej postaci historycznej, ze znaną obsadą aktorską i sprawnie zrealizowane technicznie.

O wiele ciekawsze od kina fikcji jest współczesne kino dokumentalne, które porusza ważne społecznie tematy i często charakteryzuje się bardziej odważną formą. Tę prawidłowość można zaobserwować także w tym roku, gdy do walki o Oscara wytypowano osadzoną w historycznych realiach biografię XVIII-wiecznego kompozytora – „Il Boemo” (2022, reż. Petr Václav), zupełnie wbrew aktualnym trendom, gdy w kategorii Najlepszy Film Międzynarodowy nagradzane jest coraz częściej kino niezależne i arthousowe.

Nie oznacza to jednak, że 2022 rok obfitował tylko w nudne i przewidywalne filmy. Pojawiła się także nowa generacja filmowców realizujących własne autorskie dzieła za mniejsze pieniądze, dążących do zreformowania czeskiej kinematografii. Opublikowany pod koniec czerwca manifest artystyczny „Nowa czeska intymność” (Nová česká intimita)1, na czele którego stanął polski reżyser Tomasz Wiński, był szeroko dyskutowany wśród czeskich twórców. Chociaż nie wszyscy zgadzali się z jego postulatami, musieli przyznać, ze brak czeskich filmów w sekcjach konkursowych najważniejszych światowych festiwali nie jest przypadkiem, lecz systemowym błędem produkcji filmowej, wspieranej z państwowych środków.

Oprócz Wińskiego, który zadebiutował w pełnym metrażu „Granicami miłości” (Hranice lásky), pod manifestem podpisał się także Šimon Holý ze swoim drugim filmem „I wtedy przyszła miłość…” (A pak přišla láska…). Trudno doszukiwać się w tych dziełach większych – formalnych bądź tematycznych – podobieństw. Chodzi przede wszystkim o odwagę mówienia własnym autorskim głosem, innym niż do bólu przewidywalny czeski mainstream, który zazwyczaj zapewnia też przewidywalną frekwencję w kinach. Do największych pozytywnych tegorocznych zaskoczeń należały właśnie mniejsze projekty, doceniane za granicą, które starały się wyboczyć z głównego nurtu, jak choćby „Pożar byłby lepszy” Adama Kolomana Rybanskiego, „Zwyczajne niepowodzenia” Cristiny Groşan czy „BANGER.” Adama Sedláka.

To właśnie takie tytuły, z jednej strony nowe reżyserskie objawienia, z drugiej – filmy uznanych twórców, których nie sposób pominąć, bowiem wciąż przyciągają uwagę widzów i krytyków, składają się na przekrój czeskiego kina. Oto moja dziesiątka:

MIMOŘÁDNÁ UDÁLOST, reż. Jiří Havelka

Nową komedię autora popularnych „Właścicieli” (Vlastníci, 2019) miałem okazję porównać ze sztuką „Dechovka” grupy teatralnej Vosto5, również reżyserowaną przez Havelkę. We „Właścicielach” akcja filmu niemal w całości toczy się w trakcie zebrania wspólnoty mieszkaniowej pewnej praskiej kamienicy, w „Dechovce” kulisami trudnych czesko-niemieckich relacji na przestrzeni lat jest jedna wiejska gospoda. W „Nagłym wypadku” (Mimořádná událost) Havelka posługuje się tą samą metodą twórczą, zagęszcza atmosferę, ograniczając akcję do jednej głównej przestrzeni – wagonu lokalnego pociągu, tym razem rysując satyryczny obraz czeskich przywar w oparciu o kilkunastu pasażerów. Po pokazach podczas festiwalu Kino na Granicy, „Nagły wypadek” zdążył już zyskać wśród polskich widzów łatkę typowej czeskiej komedii, w której „nikt nic nie wie”. Jeśli jednak obraz współczesnej czeskiej kinematografii budowany jest w oparciu o kilka tytułów, które miały polską festiwalową premierę, to jest on bardzo wybiórczy. Mainstreamowe czeskie komedie wciąż noszą przebranie komedii romantycznych, choć de facto mocno zniekształcają reguły gatunku – tu reprezentatywnym przykładem byłby film „Řekni to psem” (2022) Roberta Sedláčka.

Komedie, które proponuje Havelka, mają większe autorskie ambicje, a zarazem – dzięki udziałowi znanych aktorów oraz sprawnemu reżyserskiego rzemiosłu – odnoszą sukcesy frekwencyjne w kraju zarówno w kinach, jak i na VOD. W „Nagłym wypadku” humor jest znacznie bardziej zniuansowany, obok klasycznych gagów (jak przypadkowe porzucenie pociągu przez maszynistę), żartów opartych o aktualne wydarzenia i narodowe stereotypy (Brno pozbawione głównego dworca), pojawiają się także intertekstualne nawiązania – czyżby wszyscy podróżni mieli ze sobą coś wspólnego niczym bohaterowie „Dzikich historii” (2014, reż. Damián Szifrón). Film Havelki należy więc uznać za jeden z ciekawszych wyjątków w gatunku komedii na tle tegorocznych czeskich premier.

BETLÉMSKÉ SVĚTLO, reż. Jan Svěrák

Jan Svěrák, wciąż jeden z najbardziej znanych w Polsce czeskich reżyserów, laureat Oscara za film „Kola” (Kolja, 1996), postanowił złożyć kolejny hołd swojemu ojcu, aktorowi Zdeňkowi Svěrákowi. Pewnie dlatego „Światło Betlejemskie” (Betlémské světlo) znalazło się w konkursie głównym Warszawskiego Festiwalu Filmowego, choć w Czechach zostało uznane niemal zgodnie przez krytyków za najgorszy, schyłkowy z filmów rodzinnego reżysersko-aktorskiego tandemu.

Svěrák senior, autor literackiego pierwowzoru, gra główną postać będącą jego alter ego – starzejącego się pisarza, który żyje otoczony fikcyjnymi postaciami ze swoich opowiadań. Tradycja krótkich filmowych opowiastek połączonych zazwyczaj postacią narratora (povídkový film) ma w czeskim kinie długą historię. W „Świetle Betlejemskim” ta metoda twórcza nie za bardzo się sprawdza, bowiem poszczególne części składowe o różnym emocjonalnym zabarwieniu nie sklejają się w jedną komediową całość. Są to w zasadzie pojedyncze sekwencje montażowe, bohaterowie znikają zastąpieni nowymi protagonistami, by za chwilę powrócić. Konstrukcja filmu sprawia wrażenie fragmentarycznej i brakuje w niej wyraźnego rozwoju akcji. Przez to z całego seansu zapamiętuje się tylko co bardziej charyzmatyczne postaci (świetna Tereza Ramba w roli farmaceutki), bądź poszczególne sceny – jak tę z betlejemskim światłem, od której zaczerpnięto nazwę filmu, który poza tym ze świętami niewiele ma wspólnego (czeska premiera miała miejsce w marcu). Fani twórczości Jana i Zdeňka Svěráków odnajdą kilka przebłysków geniuszu, przypominających ich wcześniejsze dokonania, jednak jako osobne dzieło filmowe „Światło Betlejemskie” nie jest w stanie się obronić.

ZNÁMI NEZNÁMÍ, reż. Zuzana Marianková

Pod koniec marca na ekrany kin trafiła komedia „Známí neznámí”, remake  „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” (2016, reż. Paolo Genovese). Za kamerą stanęła debiutująca Zuzana Marianková, a oryginalny scenariusz do czeskich realiów dopasował Petr Jarchovský. Film został ukończony w 2021 roku i pierwotnie miał mieć premierę w grudniu by stać się jednym z sezonowych świątecznych hitów, jednak twórcy postanowili poczekać kilka miesięcy ze względu na słabe wyniki czeskich kin spowodowane pandemią. W głównych rolach pojawiają się znani i lubiani aktorzy, m.in. Táňa Pauhofová, Klára Issová i Martin Hofmann. Co ciekawe, czeska wersja pozostaje wierna włoskiemu pierwowzorowi i w zakończeniu następuje ta sama przewrotka scenariuszowa, której zabrakło w polskim remake’u „(Nie)znajomi” (2019).

Choć był duży potencjał – znajomi, którzy spotykają się w Sylwestra tworzą czesko-słowackie pary, zabrakło mi w tym filmie jakichkolwiek lokalnych wątków. Obserwujemy przedstawicieli klasy wyższej, którzy z okna mają widok wprost na Hradczany, ich rozmowy są nudne, brakuje kulturowych niuansów oraz poczucia humoru. Także wątek zatajenia płci partnera jednego z bohaterów zupełnie inaczej wybrzmiewa w tolerancyjnych Czechach niż w polskiej wersji. Sprawnie nakręcone mainstreamowe kino, które niczym nie zaskakuje jeśli zna się oryginał.

PROMLČENO, reż. Robert Sedláček

W tym roku w Czechach popularnością cieszyły się nawiązania do dekady lat 90. Jednym z najchętniej oglądanych seriali Czeskiej Telewizji były „Devadesátky” (reż. Peter Bebjak) o serii morderstw, które wstrząsnęły wówczas opinią publiczną. Z kolei w Galerii Miasta Praga (GHMP) wystawa „Heroin Crystal” przypomina o nowej generacji artystów, którzy wtedy zadebiutowali. Do tego okresu odwołuje się także kryminał Roberta Sedláčka „Przedawnienie” (Promlčeno). Akcja filmu niemal w całości skondensowana jest do kilku godzin i rozgrywa się współcześnie w Pradze, jednak motywowana jest brudną przeszłością bohaterów z lat 90.

Chociaż jest to fikcyjna historia, punktem wyjścia stał się zapis w czeskim prawie karnym, który umożliwia przedawnienie najcięższych przestępstw, w tym morderstw, dokonanych przed 1 października 2020 roku, już po 20 latach od popełnienia tego czynu. Wielu przestępców z lat 90. jest więc dziś już bezkarnych. Fabuła toczy się wokół tajemniczego mężczyzny (w tej roli Karel Roden), który dzwoni do radia, by w audycji na żywo opowiedzieć o zapomnianej zbrodni z lat 90., której był świadkiem, zanim o północy tego samego dnia zostanie przedawniona. W intrygę zostają wciągnięte kolejne osoby, które słuchając nietypowej spowiedzi na antenie radia, odkrywają, że sprawa dotyczy również ich: młoda dziewczyna, która w dzieciństwie straciła ojca, dobrze ustawiony prawnik oraz dwóch policjantów, mających ostatnią szansę na ponowne otwarcie dawnej sprawy.

Film Sedláčka trzyma w napięciu, do końca nie jest jasne co dokładnie łączy poszczególnych protagonistów i choć wydaje się, że wszystko zmierza do wielkiego finału, nie następują nagłe zwroty akcji – tak jak w życiu, zło nie zawsze zostaje ukarane, a winy odkupione. „Przedawnienie” to przykład współczesnego czeskiego kina gatunkowego, nie wyróżniającego się warstwą wizualną, w którym filmowy styl podporządkowuje się całkowicie narracji. Ogląda się to dobrze, w dużej mierze za sprawą obsady aktorskiej – oprócz Rodena ciekawe kreacje stworzyły Barbora Bočková w roli redaktorki oraz Denisa Barešová jako młoda samotna matka skonfrontowana z rodzinną tajemnicą.

KDYBY RADŠI HOŘELO, reż. Adam Koloman Rybanský

W czerwcu odbyła się premiera komedii „Pożar byłby lepszy” (Kdyby radši hořelo). Debiut Adama Kolomana Rybanskiego w umiejętny sposób nawiązuje do rodzimych klasyków gatunku, a zarazem posiada uniwersalny i aktualny przekaz, który zapewnił jej miejsce w sekcji Panorama podczas 72. Berlinale. „Pożar byłby lepszy” był także filmem otwarcia 24. Przeglądu Filmowego Kino na Granicy, gdzie miałem okazję przekonać się, że potrafi skutecznie rozbawić wypełnioną po brzegi salę kinową.

Akcja filmu rozgrywa się w małym miasteczku, a głównymi bohaterami są strażacy z lokalnej jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej, więc skojarzenia z „Pali się, moja panno” (Hoří, má panenko, 1967) Miloša Formana wydają się oczywiste. Podobieństwa nie ograniczają się jednak tylko do mise-en-scène. Podobny jest również typ komizmu – ostrze satyry sprawia, że śmiech zastępuje często refleksja czy portretowany przez twórców mikroświat nie przypomina aż nazbyt naszego lokalnego podwórka. To zdecydowanie jedna z najlepszych czeskich komedii ostatnich lat, gatunku, który przeżywa obecnie spory kryzys i ogranicza się niemal wyłącznie do niewyszukanych komedii romantycznych.

HRANICE LÁSKY, reż. Tomasz Wiński

Na początku lipca w konkursie głównym 54. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Karlowych Warach odbyła się światowa premiera filmu „Granice miłości” (Hranice lásky)​ w reżyserii Tomasza Wińskiego, Polaka, który ukończył praską FAMU. Jako czesko-polska produkcja we wrześniu film był pokazywany także w sekcji Polonica w ramach 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, jednak twórcom nie udało się znaleźć dystrybutora, który wprowadziłby ten tytuł do polskich kin. Szkoda, bo choć to film na wskroś autorski (wsparty artystycznym manifestem Nowa czeska intymność) miał także potencjał na komercyjny sukces, którego nie był w stanie zapewnić Wińskiemu nieporównywalnie mniejszy czeski rynek filmowy – w kinach „Granice miłości” obejrzało trochę ponad 50 tysięcy widzów.

Dojrzały artystycznie debiut opowiada o parze z kilkuletnim stażem, która postanawia zacząć żyć w otwartym związku. W filmie pojawiają się odważne jak na czeskie realia sceny erotyczne, Wiński zgromadził na planie całą plejadę aktorów kojarzonych z kina popularnego, a z afisza prowokował plakat z nagimi protagonistami w stylu „Nimfomanki” (2013) Larsa von Triera. Być może największym problemem filmu Wińskiego jest to, że składa obietnicę obejrzenia czegoś innego niż proponuje w rzeczywistości. Dlatego „Granice miłości” stawiano w recenzjach jako kontrapunkt dla konserwatywnego z natury gatunku czeskich romantycznych komedii. Rzeczywiście pod przebraniem filmu przystępnego dla szerokiej publiczności, reżyser w pogłębiony sposób opowiada o intymnych relacjach, a głównymi bohaterami są złożone psychologicznie postaci. Jednak już pierwsze ujęcia, zarejestrowane przy pomocy telefonu, zdradzają, że będzie to raczej kameralna wiwisekcja związku niż film, na który można zabrać w weekend swoją drugą połówkę. W tej chęci zadowolenia wszystkich brakuje konsekwencji, w którą stronę poprowadzić całą historię. Otwarte zakończenie pozostawia pole do interpretacji, ale jak dla mnie stanowi rodzaj artystycznego uniku.

JAN ŽIŽKA, reż. Petr Jákl

W tym roku mówiło się w Czechach o dwóch dużych superprodukcjach – hicie Netflixa z Ryanem Goslingiem „The Gray Man”, który był kręcony na ulicach Pragi oraz ambitnym projekcie „Jan Žižka”, na który Petr Jákl – reżyser i jeden z producentów – uzbierał rekordowy jak na czeskie warunki budżet 500 mln czeskich koron, w przeliczeniu ponad 20 mln dolarów. Historyczny film o czeskim bohaterze narodowym z czasów średniowiecza niewiele tak naprawdę różni się od zagranicznej produkcji streamingowego giganta. Międzynarodowa obsada (m.in. Ben Foster, Michael Caine, Sophie Lowe) kwestie dialogowe wypowiada po angielsku, z biografii Žižki twórcy wybrali tylko mały fragment, ważniejsze od fabuły jest samo widowisko. Zagraniczne nazwy: „Medieval”, czy polska „Wojna Królów” (pod tym tytułem film dostępny jest na VOD), także nie zdradzają, że jest to film czeski, twórcy starali się bowiem stworzyć jak najbardziej uniwersalną historię, zrozumiałą pod każdą szerokością geograficzną. Mimowolnie nasuwają się porównania z równie wielkim historycznym filmem, który miał się stać „okrętem flagowym” czechosłowackiej socjalistycznej kinematografii, „Janem Žižką” z 1955 roku w reżyserii Otakara Vávry.

O tym, że powstaje nowa wersja „Jana Žižki” było wiadomo od kilku lat, a projektowi od początku towarzyszyła renoma najdroższego czeskiego filmu w historii. Premierę opóźniała dodatkowo pandemia, twórcy zdawali sobie bowiem sprawę, że lokalny blockbuster musi uzbierać jak największą widownię w kinach zanim trafi na platformy VOD, by nie okazał się finansową klapą. Niestety pokazy w Stanach Zjednoczonych zostały ograniczone tylko do kilku sal kinowych ze względu na słabą frekwencję. Film Jákla nie był nawet rozpatrywany jako czeski  kandydat do Oscara, a wynik 340 tysięcy widzów w kinach nad Wełtawą także daleki jest od najlepszych tytułów tutejszego box office’u. Nie pomogły działania merchandisingowe, jak choćby wypuszczenie gry komputerowej, by Žižka mógł stać się drugim Wiedźminem.

Nie ma co się dziwić, „Jan Žižka” jest zwyczajne nudny, scenariusz słaby, stylem przypomina filmy telewizyjne, a wydanych pieniędzy nie widać na ekranie. Z napisów końcowych dowiadujemy się, że główny protagonista jest uznawany za jednego z największych strategów wojskowych w historii, jednak film w ogóle nie podąża tym tropem, zamiast tego opowiada o jednym nieznaczącym epizodzie z jego biografii. Jákl to zręczny producent, który potrafi zebrać pieniądze i zaangażować znanych aktorów, jednak reżyserię tak dużego filmowego przedsięwzięcia powinien zostawić komuś bardziej doświadczonemu. Magnesem przyciągających widzów do kin w produkcjach tego typu są sceny batalistyczne, w „Janie Žižce” ciekawie zainscenizowana jest bitwa z użyciem wozu bojowego (co stanowiło unikatową taktykę husytów), pozostałym potyczkom brakuje inscenizacyjnego rozmachu. Ostatnia scena filmu, która urywa się w połowie, gdy widzimy Žižkę przygotowującego się do wielkiej batalii, jednak nie zobaczymy już jej przebiegu, obnaża wszystkie słabości ambitnego projektu Jákla. Rekordowy jak na realia czeskiej kinematografii budżet, to wciąż małe pieniądze w porównaniu z Hollywood, do którego reżyser aspiruje. Należało więc raczej skupić się na samej historii husyckiego wodza niż na efektach specjalnych i scenach zbiorowych.

BANGER., reż. Adam Sedlák

Takiej energii od dawna potrzebowała czeska kinematografia. O filmie „BANGER.” rozpisywano się w tym roku w kontekście kilku premier, które przyniosły wreszcie większą różnorodność i nadzieję na przełamanie artystycznego kryzysu kina fabularnego. Adam Sedlák zadebiutował w 2018 udanym dramatem sportowym „Domestik”, wcześniej nakręcił dobrze przyjęty internetowy serial „Semestr” (2016). „BANGER.” to jego kolejny niskobudżetowy projekt, kręcony przy pomocy iPhonów, który miał jednak ambicje zostać tytułowym przebojem nie tylko w festiwalowym obiegu. Głównym bohaterem jest Alex, narkotykowy dealer, a także początkujący raper, próbujący dostać się na szczyt za pomocą jednego hitu. Sukces w jego mniemaniu jest mierzalny liczbą followersów w mediach społecznościowych, wystarczy więc ogrzać się w blasku znanej gwiazdy, by samemu zaznać sławy. Do tego potrzebne są jednak duże pieniądze, a te może zdobyć sprzedając narkotyki.

„BANGER.” zachwyca formą, większość ujęć tworzą bliskie plany, a skondensowana do kilku godzin akcja filmu dodatkowo pogłębia poczucie presji, pod którą działa główny protagonista – ta noc ma odmienić jego życie, tymczasem wszystko wymyka się spod kontroli. Znakomite kreacje stworzyli Adam Mišík, aktor i piosenkarz pop, który wcielił się w głównego bohatera całkowicie wbrew swojemu emploi oraz Marsell Bendig w wyraźnej, momentami komicznej drugoplanowej roli jego towarzysza. Wizualny styl dopełnia muzyka, w filmie wystąpił także ostrawski raper Sergei Barracuda, a w finałowych scenach to rap Alexa najlepiej wyraża jego strach z bycia zapomnianym.

IL BOEMO, reż. Petr Václav

Realizacja filmu o czeskim muzycznym geniuszu Josefie Myslivečku, który popadł w zapomnienie, była reżyserskim marzeniem Petra Václava. Już w 2015 roku nakręcił dokument „Wyznania zapomnianego” (Zpověď zapomenutého), w którym przybliżał postać kompozytora. „Il Boemo”, historyczny dramat kostiumowy, wyróżnia się na tle pozostałych tytułów z filmografii Václava i niestety traci też wyraźny reżyserski styl autora „Nigdy nie jesteśmy sami” (Nikdy nejsme sami, 2016). Filmowi nie można odmówić rozmachu realizacyjnego, mam jednak wrażenie, że kręcąc swoje dzieło życia Václav uległ pokusie przeniesienia na ekran kolejnych operowych arii kosztem skupienia się na głównym bohaterze.

Mysliveček był ciekawą postacią, nauczycielem i przyjacielem Mozarta, ze względu na chorobę przez większość życia chodził w masce, jednak film koncentruje się na jego miłosnych cierpieniach i dworskich intrygach, które doprowadziły go do upadku. Zdjęcia realizowano m.in. w Teatrze Stanowym (Stavovské divadlo), gdzie Miloš Forman kręcił „Amadeusza” (1984), porównania więc nasuwają się same. U Formana centralną osią napędzającą akcję była relacja Mozarta z Salierim. Chociaż w „Il Boemo” brakuje takiego punktu zaczepienia, to wciąż solidne kino z bardzo dobrą rolą Vojtěcha Dyka, który na potrzeby filmu nauczył się wszystkich kwestii dialogowych po włosku (ja akurat obejrzałem wersję z czeskim dubbingiem). Można zachwycać się kostiumami i muzyką, ale trwający 140 minut obraz w połowie zaczyna się dłużyć. Jak na film okrzyknięty jedną z najlepszych tegorocznych premier, to trochę mało.

BĚŽNA SELHANÍ, reż. Cristina Groşan

Na przecięciu kina autorskiego i gatunkowego za najciekawszy tegoroczny przykład należy uznać psychologiczny dramat science fiction „Zwyczajne niepowodzenia” (Běžná selhání) rumuńsko-węgierskiej autorki Cristiny Groşan. Film miał światową premierę podczas 79. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, gdzie Groşan otrzymała  nagrodę za najlepszą reżyserię przyznawaną twórczyniom do 40 roku życia. To koprodukcja z większościowym wkładem czeskim, scenariusz napisała Czeszka Klára Vlasáková (autorka literackiego pierwowzoru „Praskliny”), w głównych rolach wystąpili czescy aktorzy. Film był kręcony w Pradze, gdzie w ciekawy sposób wykorzystano futurystyczną architekturę miasta i nieoczywiste plenery.

Akcja rozgrywa się w ciągu jednego dnia w niedalekiej przyszłości, bohaterkami są trzy kobiety w różnym wielu, których losy przecinają się w momencie, gdy znajdują się na życiowym zakręcie u progu zmian, a zarazem zaczyna się zmieniać świat wokół nich. Na niebie pojawiają się łuny w pastelowych kolorach, dochodzi do serii spięć elektrycznych i wybuchów. To punkt zwrotny, po którym może nastać nowy początek. Autorka scenariusz, Klára Vlasáková, podkreśla w wywiadach, że nie wiedziała, której z postaci dać pierwszeństwo. Dzięki temu „Zwyczajne niepowodzenia” posiadają trzy wyraźne aktorsko główne role. Najstarszą Hanę, wdowę, którą poznajemy w dniu, gdy traci pracę, zagrała Taťjana Medvecká. W nastoletnią Terezę, próbującą buntować się przeciwko nadopiekuńczym rodzicom, wcieliła się Nora Klimešová. Jako zmagającą się z problemami macierzyństwa Silvę, oglądamy Beátę Kaňokovą. Oprócz dobrego castingu, siłą filmu Groşan jest także wyjątkowy melancholijny klimat –  aż do finałowych scen tak naprawdę nic nadzwyczajnego się nie zdarza. Nie wiadomo, czy nietypowe zjawiska są efektem klimatycznych zmian, przyrody, która upomina się o siebie, czy też mamy do czynienia z elementami kina science fiction. To także bardzo kobiecy film na tle zmaskulinizowanej czeskiej kinematografii, opowiadający o bohaterkach walczących z różnymi kryzysami. Być może uda im się ocalić siebie, nawet jeśli nie uchronią świata. Pod koniec grudnia film trafi na Netflixa w krajach, które brały udział w koprodukcji, ale mam nadzieję, że wkrótce będzie dostępny dla szerszej widowni.

Jak wspomniałem na wstępie, na osobne omówienie zasługują w tym roku liczne artystyczne sukcesy czeskiego kina dokumentalnego, którym poświęcę kolejny artykuł.

PRZYPISY:

[1] Manifest został najpierw opublikowany na blogu NOVÝ (film), następnie przedrukowały go inne media https://www.novyfilm.cz/zamysleni/tomasz-winski-nova-ceska-intimita-manifest/. Po polsku o manifeście Wińskiego można przeczytać w tekście „Żywe i bolesne. Czego brakuje nowemu czeskiemu kinu?” na blogu http://literackie-skarby.blogspot.com/2022/07/zywe-i-bolesne-czego-brakuje-nowemu.html (dostęp do obu źródeł 15.12.2022).

Podziel się: